środa, 26 sierpnia 2015

Uboże zamiast elfa, czyli o motywach słowiańskich i polskich w fantastyce

Początkujący miłośnicy fantastyki, lub ci, którzy znają ją pobieżnie, zazwyczaj prawdopodobnie myślą o niej bardzo "tolkienowsko" - smoki, elfy, krasnoludy, wzory zaczerpnięte z mitologii skandynawskiej i germańskiej. Z resztą każdemu z nas w pierwszej chwili przychodzą do głowy podobne skojarzenia. Myśląc dalej, nie samym tolkienem i literaturą fantastyka stoi. Gry, takie chociażby jak seria The Elder Scrolls - również przedstawiają podobnie wykreowany świat. Jednak nie trzeba było długo czekać, a do głosu (chociaż oczywiście głównie na naszym poletku) doszła fantastyka słowiańska, fantastyka osadzona w historii Polski, ewentualnie fantastyka jedynie bawiąca się słowiańskimi motywami czy choćby nazewnictwem.



Nie zamierzam pisać tutaj naukowej rozprawy o początkach słowiańskiego fantasy, dogłębnie analizować dzieł kolejnych autorów, którym mniej lub bardziej udało się rozwinąć ten nieco uboczny nurt. Przejdziemy jednak przez kilka różnych tworów, ażeby przekonać się, że temat wcale nie jest tak niepopularny jak mogłoby się wydawać.


Zacznijmy od tego, co już powoli wielu pewnie bokiem wychodzi (ostatnimi czasy oczywiście), mianowicie Wiedźmina, a także Trylogii Husyckiej, czyli dzieł popełnionych przez pana Sapkowskiego. Jeśli zaplącze się tutaj jakiś wytrawny znawca tematu, może chcieć na mnie nakrzyczeć że PRZECIEŻ NAWET SAM AUTOR MÓWI, ŻE TO NIE JEST SŁOWIAŃSKIE FANTASY I NIGDY NIE MIAŁO BYĆ!!!!111oneone. Będzie miał pewnie nawet racje, ale spójrzmy co teraz dzieje się na świecie. Miliony graczy (konkretnie 6 milionów, bo w takiej ilości kopii na dzień dzisiejszy rozeszło się dzieło CD Projekt Red) zamiast ubijać kolejne smoki dowiedziało się o istnieniu takich kreatur jak leszy czy ubożęta. A przecież nie byłoby gry bez książek, posiadających swoich wiernych fanów. Słowiański folklor (a także tradycje ściśle polskie) czy chociażby nazewnictwo, wypłynęły na naprawdę szerokie wody, i kto wie, ile osób zainteresuje się tematyką, zechce ją zgłębić i rozpropagować. Myślę, że dzięki temu wejściu słowiańskości w "mainstream" możemy mieć nadzieję na "coś więcej". Podsumowując więc ten akapit: Wiedźmin nie jest słowiańską fantasy, chociaż czerpie z jej motywów. A motywy te właśnie stały się bardziej popularne i podziwiane na świecie.
Mniej znana, choć równie dobra (jeśli nie lepsza) jest Trylogia Husycka. Chociaż odrobinkę mniej w niej fantasy (co nie oznacza, że nie jest obecne!), to ma nad Wiedźminem tę przewagę, że jest jeszcze bardziej swojska. Dużą przyjemność daje możliwość prześledzenia na mapie prawdziwych miejsc akcji lub doczytanie o wspomnianych wydarzeniach historycznych. Na kartach powieści przewijają się postacie znane z historii, czasem podrasowane, czasem skarykaturowane, ale obecne w podręcznikach (halo, kto nie słyszał o Zawiszy Czarnym?). Od "Trylogii Husyckiej" możemy więc wyjść zastanawiając się nad obecnością samej Polski na kartach literatury fantastycznej.
A skoro już jesteśmy przy fantasy historycznej, to zajrzyjmy na chwilę na poletko Elżebiety Cherezińskiej. Są wśród strasznie hipsterskich i oczytanych fantastów jej hejterzy, ale ja czytając zapominam o snobizmie i chcę się przede wszystkim dobrze bawić. I daję słowo, rzadko tak dobrze czyta mi się tak opasłe tomiszcza (w ramach dygresji - pierwsza tak obszerna książka którą wciągnęłam nosem to "Filary Ziemi" Kena Folleta - polecam). Poza tym chyba dobrym świadectwem jest fakt, że po pierwszej przeczytanej książce ("Korona śniegu i krwi") dostałam typowego literackiego kaca i piałam z radości gdy niedługo potem wydana została kolejna część ("Niewidzialna korona"). Tutaj siedzimy w Polsce jeszcze głębiej (u Sapkowskiego mieliśmy głównie Śląsk i Czechy), śledząc losy piastowskiej dynastii. A do tego dostajemy ożywające zwierzęta herbowe, słowiańskie bóstwa, magię i mitologię. Aż dziw, że pani Herezińska nie jest jeszcze u nas powszechnie znana i kochana.


Teraz możemy na chwilę opuścić średniowieczną Polskę i zastanowić się nad książką, która niby słowiańska nie jest, niby dzieje się w miejscach zupełnie fikcyjnych, ale jednak nie można się oprzeć wrażeniu, że "skądś się to zna". Mowa o "Opowieściach z Wilżyńskiej Doliny" Anny Brzezińskiej (mają też swoją kontynuację, "Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny", jednak jeszcze nie miałam okazji się zapoznać). Jest to zbiór rubasznych opowiadań, w których główną rolę i ster dzierży Babunia Jagódka. Mamy tutaj coś podobnego jak w powieściach o Wiedźminie, chociaż na mniejszą skalę. Postaci i miejsca noszą swojsko brzmiące nazwy, a pod progiem mieszkają koboldy. Poza tym, jeśli spojrzy się głębiej w każde z opowiadań, doskonale widzimy że jest to niekiedy gorzkie studium ludzkiej (a może zwłaszcza polskiej?) natury.
No dobrze, to teraz kolejne "hop" tematyczne. Skoro byliśmy już w podrasowanej fantastyką Polsce średniowiecznej, a także w słowiańskim świecie wyimaginowanym, to może skoczmy na chwilę do fantastycznej Polski współczesnej lub chociażby bliższej współczesności? Tutaj na pomoc przyjść nam mogą chociażby opowiadania Andrzeja Pilipiuka, oraz jego powieści z cyklu o Kuzynkach Kruszewskich (nazwijcie Pilipiuka grafomanem, ale ja i tak pochłonę kolejne książki). Mamy też cykl Anety Jadowskiej o Dorze Wilk (chociaż osobiście odradzam, nawet moje niewielkie wymagania tutaj nie zostały spełnione, zwłaszcza w kreacji głównej bohaterki). Tutaj zostawić musimy słowiańskość i zostać jedynie przy obecności naszego kraju na kartach. To tylko w ramach zasygnalizowania, że i współczesna Polska została trochę przez autorów "umagiczniona".


Mamy teraz taki trochę "boom" na słowiańskość. Przypomnijmy sobie chociażby hity Donatana, który, co by o nim nie myśleć, zrobił z naszej barwnej tradycji coś co się sprzedaje i słuchają tego tysiące,a może nawet miliony. Bardziej zaznajomieni z tematem słuchacze mieli swojego Percivala czy Żywiołaka, ale teraz swoją słowiańskość mają masy. Masy jej słuchają, masy także w nią grają, dlaczego masy nie miałyby jej czytać, czy tez może (oby! na Pana patrzę, Panie Bagiński!) wreszcie podelektować się nią na dużym ekranie.
Mam nadzieję, że nie poplątałam zbytnio tematu, ale z drugiej strony o to właśnie kolejnym twórcom powinno chodzić - zaczerpnąć z tego i owego i stworzyć kolejne godne naszej historii i tradycji dzieła. Ja będę czekać z niecierpliwością, a i już teraz poszukam kolejnych opowieści, które zdążyły ujrzeć światło dzienne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz