niedziela, 29 listopada 2015

Bajka dla bardzo dorosłych - "Saga Sigrun" Elżbiety Herezińskiej

Zupełnym przypadkiem złożyło się, że w tym roku moje życie kulturalne zakręciło się odrobinę wokół tematu Wikingów (włączając w to oczywiście słynny już serial - polecam!). Nie jestem ekspertem z zakresu tego akurat urywku europejskiej historii, wiem jedynie że Wikingowie wcale nie nosili nagminnie hełmów z rogami oraz nie spędzali całego życia na gwałtach. Poza tym, jestem kompletnym laikiem i z takiej też pozycji zabrałam się za książkę "Saga Sigrun". Jej autorkę pokochałam przy okazji czytania innych powieści historycznych (czy też nawet z nurtu fantastyki historycznej) - "Korony śniegu i krwi" oraz "Niewidzialnej korony". Obie przeczytałam w zasadzie jednym tchem, mimo ich solidnych gabarytów. Dlatego od jej Sagi oczekiwałam sporo. Czy koniec końców się zawiodłam?




"Saga Sigrun" to książka zupełnie innego typu. Nie tak obszerna, nie skupiająca się aż tak na faktach historycznych (chociaż nie pozbawiona historycznego tła), a przede wszystkim, jak wskazuje tytuł, skupiona na jednej postaci, tytułowej Sigrun. Przeżywamy razem z nią ostatnie dni jej młodości w rodzinnym domu, wejście w dorosłe życie, małżeństwo i dalsze życie jako żony jarla, pani na Namsen. Obserwując jej losy mam jednak wrażenie, że nie śledzię losów kobiety z krwi i kości, a raczej bohaterki baśni, którą wikińskie matki opowiadałyby wikińskim córkom. Na życiorysie Sigrun nie ma bowiem ani jednej skazy. W mojej głowie szybko pojawiło się porównanie (przez kontrast oczywiście) ze słynną "Grą o tron" oraz przekonaniem jej fanów, że autor zamierza zniszczyć wszystko co kochają. Podczas gdy w sadze G.R.R. Martina nic nie ma prawa pójść gładko, to w powieści o losach Sigrun nie ma nic, co doprowadziłoby czytelnika do chociażby nerwowego przygryzienia wargi. Główna bohaterka, wywodząca się w gruncie rzeczy z dosyć szczęśliwej rodziny, dostaje za męża ucieleśnienie kobiecych marzeń i ideałów, trafia do miejsca uroczego i przyjemnego, zostaje otoczona wyłącznie przychylnymi jej postaciami, nieprędko, ale jednak, zostaje matką idealnych dzieci - bez komplikacji, poronień, czy też przedwczesnych śmierci. Nawet jeśli ktoś jej źle życzy to szybko spotyka go marny los. Najpiękniejsze niewiasty nie są w stanie skusić jej mężczyzny, który w dodatku odnosi wyłącznie polityczne i wojenne sukcesy. A jeśli nawet coś ośmiela się pójść źle - ot chociażby zaplącze się jakaś choroba lub nieurodzaj - to zawsze można udać się do Urd z Bagien, która na wszystko znajdzie remedium. Nawet śmierć pojawia się tylko dlatego, że trudno trzymać bohatera przy życiu bez końca, lub też dlatego, że ostatecznie musi być idealnym krańcem idealnego żywota.
To nie tak, że jestem czytelniczą masochistką. Nie jestem też fanką uśmiercania co drugiej postaci. Nie życzę źle nikomu, z włączeniem bohaterów literackich. Ale to właśnie dzięki "Sadze Sigrun" przekonałam się, że powieść pozbawiona dramatyzmu, porcji potu, łez i krwi staje się po prostu nijaka oraz sztuczna. Być może był to zabieg celowy, mający upodobnić "Sagę..." do tych prawdziwych sag historycznych, opowieści o wielkich bohaterach którzy bez draśnięcia wychodzili z największej opresji. Tyle, że według mnie trudno w ten sposób pisać w obecnych czasach, kiedy "żyli długo i szczęśliwie" jest zarezerwowane dla baśni, a nawet komedie romantyczne mają swój charakterystyczny "moment kryzysu". Mniej więcej do połowy powieści wciąż miałam nadzieję na dramatyczne zwroty. Potem byłam już pewna, że cokolwiek nie stanie na drodze bohaterów, to i tak wszystko skończy się dobrze, tudzież nie muszę angażować w czytanie żadnych większych emocji (a przecież i tak jestem zestresowanym człowiekiem, więc nawet byłam za to w pewnym sensie wdzięczna)
"Saga Sigrun" po przeczytaniu kojarzy mi się jeszcze z jedną rzeczą, którą podkreśla również sama autorka. Mianowicie jest to książka nasycona erotyzmem. I ma ten erotyzm swoje cienie i blaski. Blaski to przede wszystkim talent pani Cherezińskiej (o którym wspomnę jeszcze dalej) do tworzenia niesamowitych opisów. Żeby kilkanaście a może i kilkadziesiąt zbliżeń, w tej samej scenerii i między tą samą dwójką ludzi, odmalować na tyle różnych sposobów - tego pewnie niejeden autor chciałby się od niej nauczyć. Homeryckie porównania i rozbudowane metafory charakteryzują niemal każdy moment blikości między Sigrun i jej Reginem. Cieniem zaś jest po prostu ilość rzeczonych opisów. Podobnie jak nie jestem masochistką, tak i nie jestem literacką cnotką, a jednak każdy kolejny taki moment, chociaż bardzo udany stylistycznie, był jednak już nieco nużący. Odniosłam wręcz wrażenie, że główna bohaterka znajduje się nieustannie w jednym z czterech stanów: oddaje się rozkoszom w mężowskich ramionach, owe rozkosze wspomina, planuje kolejne lub też o nich śni. Można wiec powieściowy erotyzm podsumować krótko: jest smakowitym składnikiem, ale podanym w zdecydowanie zbyt dużej ilości.
Nie mogę jednak powiedzieć, że męczyłam się czytając pierwszą część "Północnej drogi". Podziwiam niezmiennie talent pani Cherezińskiej do budowania genialnych opisów. Tutaj zaś podziwiam go szczególnie, gdyż cała akcja ma miejsce w 3 lokalizacjach, z których każda przemawia do wyobraźni, żyje i nie nudzi. Na stronie internetowej autorki przeczytać możemy: "Pisałam Sagę Sigrun nie widząc Norwegii na własne oczy". Ja również nie widziałam, ale całkiem przemawia do mnie odmalowany obraz, nawet jeśli nie jest bardzo spójny z rzeczywistością. Nie tylko miejsc z reszta tyczą się opisy, ale też zdarzeń czy nawet przedmiotów - skrycie zazdroszczę autorce talentu do malowania słowem. Dużą więc przyjemność, mimo wszystko, sprawiło mi więc przebywanie w świecie drewna, futer, kości morsa i wielorybiego tłuszczu. Poza tym, Sigrun jest postacią na tyle sympatyczną, że trudno jej nie lubić, nawet mimo jej potwornego wyidealizowania. Dlatego też od początku do końca prześledziłam jej losy z uwaga, chociaż bez większych emocji. Zauważam z resztą, że tworzenie ciekawych charakterologicznie bohaterów idzie autorce lepiej, kiedy oparci są oni o postaci historyczne. Galeria fikcyjnych postaci z "Sagi..." jest niestety dosyć nijaka.
"Saga Sigrun" nie jest pozycją dla tych, którzy całe życie spędzają na badaniu kultury i historii Wikingów. Nie jest też książką dla lubiących dreszczyk emocji albo też lubiących wylać kilka łez na kartki swoich ukochanych książek. Jest dla tych, którzy potrzebują odprężającej lektury, pożywki dla wyobraźni i spojrzenia - po raz kolejny - z kobiecej perspektywy na surowy męski świat. To wszystko książka Elżbiety Cherezińskiej w sobie ma, dlatego daleka jestem od powiedzenia światu "odradzam tę powieść". Nie wykluczam nawet siegnięcia po kolejną część. Każdy z potencjalnych czytelników musi jednak sam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to taki typ historii, którego szuka dla siebie.



Elżbieta Cherezińska, Saga Sigrun, wyd. Zysk i S-ka, 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz